Czesław Mroczek
Poseł na Sejm RP


TVN24: Rakiety dla samolotów, okrętów i wyrzutni naziemnych. Polska armia ostrzy kły

6 listopada 2014

Ministerstwo Obrony Narodowej zapowiada na grudzień umowę z USA o zakupie 40 pocisków JASSM i ogłasza, że nowe okręty podwodne będą wyposażone w pociski manewrujące dalekiego zasięgu. Nowoczesna broń rakietowa trafić ma też do wojsk lądowych.


 

Nowe uzbrojenie rakietowe ma być priorytetem polskich zakupów obronnych, dając naszej armii po raz pierwszy zdolność przeprowadzania precyzyjnych uderzeń dalekiego zasięgu. W pociski tego typu mają być wyposażone samoloty F-16 - jako pierwsze - ale także okręty podwodne i naziemne wyrzutnie dla wojsk lądowych.


 

Polska stawia na rakiety


 

"Polskie Kły" - program odstraszania i broni odwetowej, nazwany tak kiedyś przez ówczesnego premiera Donalda Tuska - to pociski rakietowe dalekiego zasięgu, które mają być przenoszone przez wiele środków walki w niemal wszystkich rodzajach sił zbrojnych. Przyspieszone zakupy tego rodzaju sprzętu, czego nie ukrywa MON, wynikają z pogorszenia bezpieczeństwa Polski w  obliczu rosyjskiej agresji na Ukrainie. Wiceminister obrony odpowiedzialny za uzbrojenie Czesław Mroczek powiedział: - Przyspieszyliśmy plany pozyskania tej broni, żeby wzmocnić potencjał odstraszania naszych przeciwników.


 

JASSM na pierwszy ogień


 

Najszybciej, bo relatywnie najprościej, jest dozbroić polskie F-16. Mroczek zapowiedział, że umowa na zakup 40 pocisków samosterujących JASSM o  zasięgu 370 km zostanie podpisana 15 grudnia. Oznacza to rekordowe tempo rozmów z Amerykanami, biorąc pod uwagę niespełna dwuletni okres negocjacji.

 

Pociskom towarzyszyć ma pakiet modernizacyjny dla samolotów, a całość kontraktu może osiągnąć wartość pół miliarda dolarów. Minister Mroczek zapewnia przy tym, że cena jest przedmiotem twardych negocjacji i ostatecznie będzie niższa. - Będziemy mieli dobrą cenę na te rakiety - przekonywał Mroczek.

 

Rzecznik MON podkreślał to potem jeszcze dobitniej. "Nikt w MON nie bierze pod uwagę górnego poziomu" - napisał Jacek Sońta. Nieoficjalnie wiadomo, że pierwsze F-16 mogące przenosić pociski JASSM pojawią się w Siłach Powietrznych w 2017 roku, a prace modernizacyjne mają w większości przebiegać w Polsce. Polska ma też zabiegać w przyszłości o kupno pocisków JASSM-ER - o ponad dwukrotnie większym zasięgu.


 

Drugi dywizjon rakiet dla marynarzy


 

40 pocisków oznacza uzbrojenie maksymalnie 20 samolotów - a to zdecydowanie za mało, by potencjalny przeciwnik się tym przejął. Dlatego szybciej niż planowano, też jeszcze w grudniu, Polska podpisać ma umowę na dostarczenie drugiego Nadbrzeżnego Dywizjonu Rakietowego dla Marynarki Wojennej. Za tą nazwą kryją się przewożone na ciężarówkach Jelcz wyrzutnie norweskich pocisków NSM (Naval Strike Missile - morski pocisk uderzeniowy), zdolne z pomorskich lasów szachować rosyjską bazę Floty Bałtyckiej w Bałtijsku. Pierwszy taki dywizjon jest obecnie najgroźniejszą polską bronią rakietową. Rakiety NSM to niezwykle nowoczesne pociski, na tyle dobre, że USA chcą je zamontować na swoich najnowszych samolotach F-35, w lotniczej wersji zwanej JSM.


 

Kły na lądzie


 

Przyspieszył też program zakupu lądowych wyrzutni rakietowych dalekiego zasięgu, znanych pod kryptonimem Homar. Chodzi o wystrzeliwane z ciężarówek pociski kalibru 300 mm, zdolne trafiać w cele odległe nawet o 300 km. Nie są to pociski balistyczne, lecą po o wiele bardziej płaskim torze, stąd są o wiele trudniejsze do wykrycia i zestrzelenia. Ich zaletą jest też wysoka mobilność w terenie, na lądzie, a także w transporcie powietrznym.

 

Odwet spod wody


 

Jednak najważniejszą deklaracją MON jest złożone po raz pierwszy na takim poziomie zapewnienie, że nowe polskie okręty podwodne, znane pod kryptonimem Orka, również będą miały zdolności uderzeniowe na dalekich dystansach.


 

Montowane na nich pociski, wystrzeliwane z luków torpedowych, mają osiągać cele na lądzie oddalone o nawet 800 km. Jeśli ten zakup się uda, Polska po raz pierwszy będzie dysponować bronią aż tak dalekiego, strategicznego, zasięgu. Jeśli się uda - bo wyposażenie okrętów podwodnych w takie uzbrojenie to przedsięwzięcie skomplikowane i  kosztowne. Ale to właśnie okręt podwodny, bardzo trudny do wykrycia i  zniszczenia, jest najlepszym wykonawcą skrytych uderzeń - w polskich warunkach jedynie odwetowych. Salwa pocisków manewrujących, wycelowanych w najważniejsze punkty przeciwnika ma być najgroźniejszym mieczem wiszącym nad głową potencjalnego agresora.


 

Program zakupu 3 okrętów podwodnych ma być uruchomiony w tym roku, a zakończony w  przyszłym. - Systemy manewrujące na okrętach podwodnych są dla nas niezbędne i wpisują się w cel pozyskania strategicznych zdolności odstraszania - kropkę nad i postawił szef Sztabu Generalnego WP gen. Mieczysław Gocuł.

 


 

MON wydaje na potęgę


 

Oprócz "rakietowych" inwestycji, MON prowadzi wiele innych postępowań - bo nie wszystkie są przetargami - mających wzmocnić uzbrojenie polskiej armii. Po raz pierwszy od 20 lat Marynarka Wojenna dostanie nowe okręty - nie tylko podwodne. Żołnierze wojsk lądowych - kolejne czołgi Leopard, transportery Rosomak i systemy indywidualnego wyposażenia żołnierzy Tytan. Jednostki przeciwlotnicze - najbardziej potrzebne systemy antyrakietowe średniego zasięgu, znane pod kryptonimem Wisła. A zaraz po niej Narew - czyli nowe rakiety przeciwlotnicze zasięgu krótkiego.


 

Tylko w tym roku MON wyda na modernizację 8 mld złotych, cały program do 2022 roku wart jest blisko 140 mld złotych. Nic dziwnego, że rywalizujące o  te pieniądze koncerny zbrojeniowe prowadzą na polskim rynku bezpardonową walkę.


 

Śmigłowcowe zamieszanie


 

Jako przykład tej walki obserwatorzy wskazują wydarzenia ostatnich dni związane z przetargiem na śmigłowce. Polska kupić chce aż 70 maszyn, do przetargu chciała namówić światowych potentatów: Eurocoptera (Airbus Helicopters), Agustę-Westland i Sikorsky'ego. Nieoczekiwanie Amerykanie publicznie skrytykowali wymagania przetargu i ogłosili, że do niego nie staną. Na zgłoszenia ministerstwo czeka co prawda do końca listopada, ale w  powietrzu wisi sensacja, której cenę mogą zapłacić zakłady w Mielcu, kupione przez firmę budującą Black Hawki.


 

Inna sensacja gruchnęła na wtorkowej konferencji: szef Inspektoratu Uzbrojenia poinformował, że Boeing nie zgłosił swojego AH-64E Apache do badania rynku przed przetargiem na śmigłowce bojowe. Przez kilka godzin wyglądało to na amerykański bunt. Po południu źródła przemysłowe potwierdziły, że Apache jednak stanie do polskiego przetargu, zgłoszenie miało być wysłane w  zeszłym tygodniu. Takich nerwowych albo celowo wywołujących nerwowość, ruchów będzie zapewne jeszcze wiele.


Źródło: TVN24