Czesław Mroczek
Poseł na Sejm RP


ONET.PL :Pieniądze przejedzone, kontraktu z wojskiem brak. Czy Autosan upadnie?

25 sierpnia 2017

Firmy zbrojeniowe kontrolowane przez MON dokapitalizowały Autosan kwotą około 55 milionów złotych. Teraz gdy spółka odpadła z przetargu dla wojska, mogą stracić pieniądze. – Zarząd Autosanu złożył do rady nadzorczej wniosek o rozpatrzenie celowości dalszej działalności – mówi w rozmowie z Onetem Czesław Mroczek, poseł PO, były wiceminister obrony.

 

  • Autosan na skutek 20 minutowego opóźnienia stracił szansę na zdobycie zamówienia od wojska wartego 30 mln zł. Wybuchła afera
  • To nie był głupi błąd, czy jakaś historia, której można było uniknąć, tylko efekt rocznego bałaganu. Ta firma nie ma produktu, który wojsko mogłoby kupić i na tym polega problem – twierdzi Mroczek
  • Wyjaśnia, że rok temu dwie firmy, skupione w Polskiej Grupie Zbrojeniowej, wykupiły majątek i znak firmowy upadającego Autosanu. Zawiązały nową spółkę z ograniczoną odpowiedzialnością. Koszty to ok. 55 milionów złotych
  • Z informacji, jakie do mnie dotarły, wynika, że spółka przez niespełna rok przejadła większość pieniędzy, które wpompowały tam Huta Stalowa Wola i PIT Radwar – dodaje poseł PO
  • Autosan chciał wystartować w przetargu dla wojska, ale jego ofertę odrzucono, bo została złożona 20 minut po czasie. Jak się wkrótce okazało, jej władze nie skorzystały z prawa do odwołania. W przetargu wystartowała niemiecka firma MAN i wygrała. Za 30 milionów złotych dostarczy polskiej armii 26 dużych autobusów. Jak pan to skomentuje?

    W ubiegłym roku podmioty zależne od Skarbu Państwa, skupione w Polskiej Grupie Zbrojeniowej, wykupiły majątek i znak firmowy upadającego Autosanu. Powołano nową spółkę z ograniczoną odpowiedzialnością. Operacja wykupienia, a potem dokapitalizowania spółki kosztowała podatników ok. 55 milionów złotych.

    Po roku działalności spółka stoi na krawędzi bankructwa. Z informacji, jakie do mnie dotarły, wynika, że zarząd Autosanu złożył do rady nadzorczej wniosek o rozpatrzenie celowości dalszej działalności statutowej. Spółka przez niespełna rok przejadła większość pieniędzy, które wpompowały tam Huta Stalowa Wola i PIT Radwar.

    Chodzi o niebagatelną kwotę. Czy te firmy mogą stracić włożone w Autosan pieniądze?

    Jeżeli Autosan, mówimy o nowej spółce, która działa od roku, nie wyjdzie z tej niezwykle trudnej sytuacji, to tak rzeczywiście się stanie. Pytanie, jak rada nadzorcza rozpatrzy wniosek zarządu? Wiadomo, że sprzedaż Autosanu jest niewielka, a teraz firma odpadła z przetargu dla wojska, więc z przychodami będzie krucho. Jeśli firma nie przetrwa, pieniądze będą stracone.

    Wydano miliony złotych na funkcjonowanie polskiej firmy kontrolowanej przez MON, lecz armia podpisała kontrakt na autobusy niemieckie. W dodatku po roku działalności spółka jest na skraju bankructwa?

    Dokładnie tak. Dziś wartość tej spółki jest niewielka. Odnosząc się do bulwersujących informacji, że Autosan znajdujący się w sytuacji niezwykle trudnej, walczący o przetrwanie, spóźnia się o 20 minut ze złożeniem dokumentacji swojej oferty w przetargu dla wojska, to w moim przekonaniu było to działanie celowe. Zarząd tej spółki wolał spóźnić się ze złożeniem oferty, niż poddać ją ocenie.

    Przetarg na autobusy do przewozu 47 osób wojsko ogłosiło w kwietniu. Warunki i terminy zmieniane były wielokrotnie. To i tak nie pomogło Autosanowi. Ofertę przysłał 28 lipca o 8.20. Dokumenty można było składać do godziny 8.00. Czy to właśnie świadczy o tym, że zarząd spółki wolał spóźnić się z ofertą, niż poddać ją ocenie?

    Dokładnie tak. Wyszłoby na jaw, że firma nie ma produktu, który spełniałby wymagania zamawiającego, czyli wojska. Potwierdził to zresztą prezes Autosanu w swym oświadczeniu, teraz ten fragment oświadczenia został usunięty.

    Nowa firma przejęła technologię produkcji autobusów z dawnego Autosanu, ale nie dostosowała oferty do wymagań rynku, w szczególności do potrzeb wojska. Zarząd, który przypomnę, zmieniał się w ciągu roku aż dwukrotnie, jak ognia bał się, że ich oferta zostanie odrzucona, ale w konsekwencji afery opinia publiczna i tak dowiedziała się o tym, co się dzieje z Autosanem. To nie był głupi błąd, czy jakaś historia, której można było uniknąć, tylko efekt rocznego bałaganu. Ta firma nie ma produktu, który wojsko mogłoby kupić i na tym polega problem.

    "Chcemy, aby Autosan odbudował swój dawny potencjał, ale warunkiem jest doinwestowanie zakładu, wymiana parku maszynowego i zdobywanie nowych zamówień" – mówiła premier Beata Szydło w fabryce Autosanu i ogłaszała, że firma została uratowana przed upadłością.

    To jest kompletna klapa, w dodatku stracone zostały bardzo poważne pieniądze. Przez rok, zdaniem osób, które analizują jej działalność, powinna sprzedawać 100–120 autobusów, by miała przychody pozwalające na sfinansowanie kosztów działalności. Do tej pory sprzedała zaledwie 20 autobusów. To pokazuje, że nie zdobyła rynku, a teraz jeszcze wypadła z przetargu dla wojska.

    Mogło się zakończyć inaczej?

    Oczywiście, że tak. To, co dzieje się z Autosanem, należy widzieć w szerszej perspektywie. Przejęcie przez podmioty zależne od Skarbu Państwa majątku tej upadającej firmy było próbą powtórzenia udanej operacji przejęcia upadającego Jelcza.

    W 2012 roku firma Jelcz-Komponenty, która uratowała się po upadłości dawnego Jelcza, ledwo funkcjonowała. Za rządów PO postanowiono ją wykupić, ponieważ pojawiła się szansa, by produkować tam samochody ciężarowe dla Sił Zbrojnych. Tak też zrobiono.

    Za niespełna 30 milionów złotych kupiono i dokapitalizowano tę firmę. Przygotowano ofertę produktową dokładnie pod potrzeby wojska. Firma wygrała bardzo duży przetarg – blisko tysiąc samochodów ciężarowych dla armii. W efekcie po kilku latach jej wartość szacowana jest na 120–130 milionów. Wojsko zaś otrzymuje samochody ciężarowe produkowane w Polsce.

    Tę operację przygotowania kompleksowego zamówienia dla wojska i wsparcia potencjału polskiego przemysłu, by mógł konkurować z firmami zagranicznymi, prowadził mój poprzednik w ministerstwie obrony, gen. Waldemar Skrzypczak, który wówczas odpowiadał za zamówienia we współpracy Ministerstwem Skarbu Państwa. To było świetne współdziałanie wielu osób i podmiotów: MON-u, MSP, armii i przemysłu zbrojeniowego.

    Wiceminister obrony Bartosz Kownacki za obecną sytuację w Autosanie obwinia jednak waszą ekipę. Na Twitterze napisał m.in.: "Kondycja AUTOSAN od kilku miesięcy jest bdb w przeciwieństwie do czasów p. Siemoniaka, gdzie firma była na skraju upadku".

    To tłumaczenia małego chłopca złapanego na drobnej łobuzerce. Nie jest to poważne. Cała ta ekipa nie potrafi wziąć odpowiedzialności za swoje czyny. Pan minister Kownacki, zamiast komentować, powinien podać proste fakty. Ile autobusów firma Autosan sprzedała w ciągu ostatniego roku? Niech nam pan wiceminister odpowie, czy został złożony wniosek do rady nadzorczej o rozważenie celowości dalszego działania spółki?

    Podtrzymuję wszystko, co powiedziałem, a panu ministrowi Kownackiemu radzę, by trzymał się bliżej faktów. Sam komentarz i oskarżanie opozycji to trochę za mało. Tym bardziej że w grę wchodzą ogromne pieniądze podatników.

    Spółki, które dokapitalizowały Autosan, nie były prywatne, lecz skarbu państwa. Inwestując, realizowały zamierzenie Antoniego Macierewicza, który nadzoruje przemysł zbrojeniowy. Minister Macierewicz, Kownacki i cała ta ekipa zawaliła cały rok. Naprawdę, nie da się tego straconego czasu i możliwości odbudować w tydzień.

    Gdzie leży problem? Co właściwie zawiodło w przypadku Autosanu?

    Ta sytuacja pokazuje szaloną niekompetencję kadr PiS-u. Antoni Macierewicz obejmując urząd ministra obrony, zażądał nadzoru nad przemysłem zbrojeniowym i go dostał. Poprzednio ten nadzór i obowiązki właścicielskie wykonywał minister skarbu państwa.

    Kilka miesięcy później do rady nadzorczej Polskiej Grupy Zbrojeniowej, która zintegrowała wszystkie firmy z tego obszaru, został skierowany Bartłomiej Misiewicz. Przypominam, że to człowiek ze średnim wykształceniem, bez żadnego doświadczenia, zupełnie nieznający przemysłu zbrojeniowego. Tymczasem jest to branża zatrudniająca blisko 20 tys. osób, zatem poważna gałąź polskiej gospodarki. Nie wiem, jak można było spodziewać się, że ludzie pokroju Misiewicza, a właśnie w większości to oni obsadzają zarządy i rady nadzorcze spółek zbrojeniowych, nagle zaczną być sprawnymi menedżera.

     

    źródło: ONET.PL